Wczoraj o 23:03 wyjechaliśmy z Bushkill w Pensylwanii, pożegnaliśmy Łukasza i Andrzeja, wzięliśmy kalekiego Tomka na tył samochodu i ruszyliśmy w drogę. Z dobrze znanej „osiemdziesiątki” zjechaliśmy na 81 South w kierunku Nowego Orleanu. Od tamtej pory wciąż jedziemy tą drogą. Około 2. w nocy zajechaliśmy do szpitala w Winchester, w stanie Wirginia, bo Tomek musiał zmienić opatrunek na ręce. To efekt szalonej imprezy zorganizowanej przez Cheryl dla pracowników Pocmontu na pożegnanie. Łukasz z Tomkiem byli przekonani, że ktoś ich gonił, więc uciekali z butelkami piwa w dłoniach i… bęc! Tomek złapał zająca, a szkło wbiło mu się w rękę. Ma 5 szwów i „listy polecające” do innych szpitali po drodze. Za jakieś 7 dni musi pójść na zdjęcie szwów, a za 2 dni powinien zmienić opatrunek. Tak więc zamiast dwóch mamy jednego kierowcę, Arka, któremu naczynka w oczach pękają ze zmęczenia. Ale jakoś się trzyma.
13:00
O godz. 6.00 zatrzymaliśmy się na Rest Area niedaleko Harrisonsburg w Wirginii, żeby przespać się parę godzin. Wstaliśmy około 10.30. Każdy po kolei się odświeżał w toalecie, a w międzyczasie Arek rozpoczął pogawędkę z czarnoskórym z Południowej Karoliny, który rozdawał karteczki typu „łańcuszek szczęścia”. Opowiedzieliśmy mu o naszych perypetiach przed wyjazdem, a on o tym, że niedaleko Washington D.C. musiał stać w korku 3 godziny, bo ktoś oddał strzał na drodze. W D.C. właśnie szaleje snajper. W ostatnich obejrzanych przez nas wiadomościach mówiono o schwytaniu dwóch podejrzanych, ale niewiadomo było, czy to oznacza koniec wariactw snajpera. Najważniejsze, że my już minęliśmy Washington D.C. i nic nam nie grozi. Tylko na wszelki wypadek każę Arkowi unikać białych furgonetek. Gdy już szykowaliśmy się do jazdy w dalszą drogę, Tomek zapatrzył się na podjeżdżającego Mercedesa. Ja oczywiście nie wiem, jaki to był typ, ale to później się uzupełni… (Arek mówi, że „z tych najnowszych, jakaś limuzyna”). W każdym razie auto wyglądało imponująco. Wysiadło z niego dwóch staruszków. A Tomek zagaił:
– Nice car.
Ja dodałam, że Tomek chciałby się zamienić z nimi na samochód, na co staruszkowie zaraz zapytali się:
– Where are you from, girl with a foreign accent?
Odpowiedzieliśmy zgodnie, że z Polski i zaraz usłyszeliśmy:
– Jeszcze Polska nie zginęła…
Przed Polską nie da się tu uciec.
14:44
Jesteśmy w stanie Tennesee i wszystkich cisną pęcherze. Poza tym przydałoby się zatankować samochód i brzuchy, więc szukamy miejsca na postój. Złapaliśmy nową sieć: South Bell i bawiliśmy się SMSami (darmowe w tej sieci). Zdaje się, że powoli żegnamy Apallahy, które towarzyszyły nam przez całą drogę wzdłuż Wirginii. Pogoda dopisuje. Środa, 23 października 2002 r.
Przed New Orleans:
Benzyna – 18$
1043 mile
Stan licznika: 95 498
Slidell:
Motel Super „8” – 38,26$
Most Causeway do Nowego Orleanu – 3$
11:30
Missisipi.
Całą noc spaliśmy w samochodzie na stacji benzynowej. Właśnie skończyliśmy mycie i skromne śniadanie. Zadzwoniliśmy z Arkiem do Cheryl, żeby powiedzieć jej, że w słynnym pokoju 444, gdzie odbyła się pamiętna pożegnalna impreza, zostawiliśmy prezent od niej – figurkę na tort weselny. Cheryl ma się dobrze. Jutro wraca do pracy po kilku dniach urlopu, na który została wysłana, po tym jak rozbiła samochód w drodze powrotnej z imprezy. Dała nam wskazówki, które miejsca w Nowym Orleanie warto zobaczyć. Kiedyś mieszkała w tym mieście. Została nam godzina drogi do New Orleans. Jest tu zdecydowanie cieplej niż w Bushkill. No i drzewa nie są jeszcze tak żółte jak tam. Na trasie same drzewa. Bardzo dużo iglastych. Niedawno w Houston były wielkie ulewy. Mamy nadzieję, że już się wszystko uspokoiło. Ale niestety jest pochmurno i kropi od czasu do czasu.
17:04/16:04 czasu południowego
Wynajęliśmy pokój w motelu niedaleko New Orleans, w Slidell, na północnym brzegu jeziora Pontchartrain. Na razie dorwaliśmy się do łazienki, bez której przetrwaliśmy prawie dwie doby. Gdy wszyscy będą gotowi, ruszamy do miasta. Właściwie już byliśmy w części Downtown, żeby tam wynająć pokój, ale ceny okazały się dwa razy wyższe, a zniżka na kartę Tomka dotyczyła jedynie drogich apartamentów. Widzieliśmy już dzielnicę biznesową i biedne domki z czarnoskórymi siedzącymi na schodach. Widzieliśmy też bagna, które zewsząd otaczają to miejsce.
Czwartek, 24 października 2002
Benzyna 13,4 galona – 19,62$
Stan licznika – 95 748
13:45
Nowy Orlean
Wczoraj po długich poszukiwaniach zarejestrowaliśmy się w motelu „Super 8” w Slidell i wyruszyliśmy do Nowego Orleanu zwiedzić Bourbon Street na French Quarter. Znaleźliśmy parking niedaleko brzegu Missisipi i zaczęliśmy spacer. Uliczki Vieux Carre, czyli Frnch Quarter, przypominały mi i Arkowi Hiszpanię. Kamieniczki z ozdobnymi motywami na balkonach, z drewnianymi okiennicami; palmy, kwiaty na oknach i muzyka. Bourbon Street było słychać z daleka. W każdej knajpie grał jakiś zespół. Pełno tam też sex shopów i barów ze striptizem. Bo to przecież coś w rodzaju czerwonego dystryktu w Amsterdamie. Jedno z niewielu miejsc w Stanach, gdzie piwo sprzedaje się na wynos, a policjanci jeżdżą na koniach, paląc cygaro i nie wlepiają nikomu mandatów. Błądziliśmy od jednego sklepu z pamiątkami do drugiego. Pełno tam akcesoriów voo doo związanych z karnawałem i pogrzebem. Zbliża się Haloween…
Gdy tak wstępowaliśmy to do jednego, to do drugiego kolorowego sklepu, zajrzeliśmy z ciekawości do jednego z sex shopów. Ja miałam na szyi świeżo kupione czarne boa, byłam w dobrym nastroju i z uśmiechem weszłam do środka. I co, a raczej kogo widzę? Jimmie Tailor z Aerosmith! Tomek wyskoczył za wokalistą ze sklepu, wyjął aparat i cyknął zdjęcie. Takie były początki zwiedzania French Quarter. Mieliśmy okazję zobaczyć, jak Amerykanie bawią się na Bourbon Street. Otóż, jedną z tutejszych tradycji jest rzucanie z balkonu przez mężczyzn Mardi Gras Beads (różnobarwnych korali) kobietom stojącym na deptaku, które odkryją swoja piersi. Tomek złapał jeden sznur korali zrzucanych przez facetów z balkonu. Wtedy poszliśmy dalej w kierunku kasyna Harrah’s. Tam stanęliśmy w kolejce po kartę do gromadzenia punktów i dostaliśmy prezencie wspomniane wcześniej Mardi Gras Beads. Po pół godzinie gry każdy dostał zdrapkę z gwarantowanymi 5 dolarami minimalnej nagrody. Arek zamawiał darmowe drinki, a ja powoli zasypiałam nad jednorękimi bandytami. Z kasyna wyszliśmy po pierwszej, a więc spędziliśmy tam około 3 godziny. W bilansie zysków i strat wszyscy wyszliśmy mniej więcej na zero. Zrobiliśmy jeszcze krótki spacer w pobliżu Aquarium of Americas i wzdłuż rzeki Missisipi. Akurat przepływał ogromny statek, który wydał dwa przerażająco głośne dźwięki. Pierwszy – na znak przybijania do portu, drugi okazał się brzękiem łańcucha zrzucanej do wody kotwicy. Byliśmy niemal pewni na początku, że to przygotowania do otwarcia zwodzonego mostu, ale ostatecznie majaczący w ciemności most nie poruszył się, a statek po prostu przycumował do portu. Na koniec odszukaliśmy zaparkowany samochód i pojechaliśmy do motelu.
Dzisiaj o 12:05 wyrejestrowałam nas z motelu. Zapakowaliśmy szczęśliwie wszystko do samochodu i … jak na razie wciąż sterczymy pod szpitalem w Slidell, gdzie Tomek ma mieć zmieniony opatrunek. Tym razem został przyjęty z pewnymi oporami, być może dlatego że personel jest wyjątkowo bardzo zajęty.
15:28
New Orleans
Jeszcze jedna ważna przygoda z wczoraj do zapisania. Mam na mysli przejażdżkę najdłuższym mostem Ameryki, Causeway Bridge do Nowego Orleanu. Miał około 30 mil długości i jechalismy nim 20 minut. Ze środka nie było widać lądu ani za nami ani przed nami. Lepiej w takim momencie uśpić wyobraźnię, bo może przyspieszyć bicie serca: woda i ogromna przestrzeń dokoła, czysty horyzont w oddali i długa strużka mostu przed nami. To przeżycie na pewno nie dla agorafobów.
22:00
New Orleans
Mamy 1473 mile za sobą. Właśnie wyjeżdżamy z Nowego Orleanu w kierunku Houston. Dzisiejszy dzień spędziliśmy w połowie na zakupach i w szpitalu, a w drugiej na robieniu zdjęć na French Quarter i powtórce spaceru po Bourbon Street o zmroku. Tak oswoiliśmy się z tym miejscem, że ciężko było się pożegnać z uroczymi uliczkami w stylu hiszpańskim. Tomek zrobił zdjęcie pokoju jednego z domów, w którym drzwi były otwarte na oścież. W cudownym, urządzonym w starym stlu pokoju,wśród antyków, map i obrazów z XVIII wieku siedział brodaty mężczyzna, z pochodzenia Czech. To on pozwolił Tomkowi na zrobienie zdjęcia.
Przed wyjazdem z French Quarter wstąpiliśmy na chwilę do Harrah’s Casino, żeby Tomek napełnił butelkę coca colą. Po kilku minutach Tomek wrócił z galonem coli… i wygraną w wysokości 13 dolarów!