Unikatowa wymiana międzynarodowych doświadczeń, możliwość zawiązania sieci znajomości oplatających cały świat, szansa niezwykłego podniesienia umiejętności i zarobków, wreszcie – okazja posłuchania wykładów prowadzonych przez laureatów Nagrody Nobla.
Takie przywileje dają polskim menedżerom tylko studia MBA prowadzone poza krajem. Mówią o tym sami absolwenci, a ich opinii bronią i statystyki, i światowe rankingi. Te są bowiem nieubłagane.
Na liście najlepszych programów MBA ze świecą szukać polskich uczelni. Mimo że zestawień nie brakuje (by wymienić te najbardziej renomowane: „Financial Times”, „The Economist”, „Business Week”), w żadnym z nich nasze uniwersytety czy politechniki nie figurują. Przez ostatnie lata gdzieś pod koniec pierwszej setki przemknęła tylko, niczym kometa, warszawska Szkoła Główna Handlowa. Ale i to już przeszłość, zatem na razie po najlepszą wiedzę biznesową trzeba emigrować.
Mieszanka kultur i wykłady noblistów
Zwykle nauka za granicą możliwa jest na dwa sposoby. Pierwszy z nich to przeprowadzka do innego kraju na rok albo dwa oraz poświęcenie się codziennej i żmudnej pracy w szkole biznesu. Drugim są studia zaoczne, co z kolei wiąże się z koniecznością odbywania podróży raz lub dwa w miesiącu na kilkudniowe zjazdy. Z pierwszej opcji skorzystał Bartłomiej Wasiewski, kończący właśnie MBA w Cass Business School i szykujący się do powrotu do kraju.
– Rozmawiałem z wieloma słuchaczami, w tym z Polakami, i wszyscy polecali mi studia zagraniczne – wyjaśnia.
– Wybrałem się więc na kilka spotkań i po nich już byłem pewny, że jak studia MBA, to koniecznie zagraniczne. Ostateczny impuls do podjęcia decyzji przyszedł po rozmowie w Londynie.
Przekonał go fakt, że nie są to studia teoretyczne – liczy się konkret i praktyka. A tu nic nie zastąpi dyskusji i ścierania się opinii w międzynarodowym gronie, spojrzenia na problem dosłownie z różnych stron świata. I nie są to czcze słowa. W grupie Wasiewskiego na 45 osób reprezentowane były 23 kraje.
Podobnie myślał Robert Zduńczyk, jeden z pierwszych polskich absolwentów zagranicznego MBA, który wybrał zaoczną naukę w systemie executive, dla menedżerów z kilkuletnim stażem zawodowym. Jeszcze w latach 90. studiował na University of Chicago GSB. Przy czym większość czasu spędził w Barcelonie. Gdyż tam, oprócz Chicago i Singapuru, ulokował się kampus uczelni (w 2005 r. przeniesiono go do Londynu). Efekt? Mieszanka kultur i sposobów prowadzenia biznesu. W jego grupie na 80 osób znalazło się 50 nacji.
– Teraz mam znajomych menedżerów niemal wszędzie na świecie – uśmiecha się.
– Gdy tylko potrzebuję precyzyjnych informacji nawet z drugiego końca globu, po prostu dzwonię lub wysyłam maila. Tyle że nie to było dla niego najważniejsze.
Zduńczyk, dzisiaj wiceszef Klubu Absolwentów Chicago GSB w Polsce, chciał mieć najwyższy poziom kształcenia. Tymczasem nawet najlepsze polskie programy, to – w jego opinii – wciąż jednak eksperymentowanie i, co nieuniknione, nauka w dużej mierze na własnych błędach.
– Na Zachodzie po prostu już tę lekcję przerobiono – ocenia Robert Zduńczyk.
– Trudno przecież mierzyć się z doświadczeniem liczonym nawet na sto lat. No i gdzie w Polsce miałbym okazję mieć zajęcia z noblistami? Fakt, prestiż też się liczy. Ale decyzja o wyborze studiów za granicą ma wymiar niezwykle praktyczny – potencjalny pracodawca po prostu patrzy na taki dyplom z większym zainteresowaniem. A jeśli do tego wydała go renomowana zagraniczna uczelnia, drzwi otwierają się na oścież. Przyszłe zarobki to w końcu główny powód „skazywania się” na kilkanaście miesięcy wyrzeczeń, setki, a nawet tysiące godzin z dala od domu oraz – na naprawdę spore wydatki, rzędu kilkudziesięciu tysięcy dolarów. Bo prestiżowe studia oznaczają nie tylko, co oczywiste, wysokie czesne. Konieczna jest także przeprowadzka na kilkanaście lub więcej miesięcy albo częste podróże na uczelnię i z powrotem do domu. A to też kosztuje. Ile?
– Pamiętam, że byli słuchacze, którzy nie przejmując się zbytnio kosztami, pomieszkiwali w sześciogwiazdkowych hotelach – wspomina Robert Zduńczyk.
– A inni składali się we trzech, by wspólnie wynająć mieszkanie. Jednak nawet w oszczędnościowym wariancie trzeba wydać, jak szacuje, około tysiąca funtów na samolot, nocleg i wyżywienie przy okazji każdego tygodniowego zjazdu. Utrudniona logistyka studiowania jest także powodem, dla którego kampusy najlepszych uczelni są rozrzucone po całym świecie (zwykle w USA, Europie, Azji). Takie rozwiązanie ułatwia życie studentom – to kadra naukowa przemieszcza się do uczelni, dając możliwość uczestniczenia w tak samo wartościowych i ekskluzywnych zajęciach wszystkim słuchaczom, niezależnie od tego, w której części globu przebywają. Przy okazji zyskują również szansę na odrobienie nieobecności z macierzystego kampusu w innym, w którym ten sam zjazd będzie odbywał się na przykład za dwa tygodnie.
Studia dla fanów życia na wysokich obrotach
Skoro możliwości są tak wielkie, dlaczego w gronie już kilkunastu tysięcy rodzimych absolwentów MBA raptem ułamek (szacuje się, że kilkuset) skończył kursy zagraniczne. Według Jakuba Leszczyńskiego, twórcy serwisu www.mbaportal.pl (studiował na Uniwersytecie Północnej Florydy), to rozłąka z krajem i bliskimi jest najtrudniejsza do zaakceptowania. Ale nie tylko.
– Dodatkowo ci, dla których język wykładowy, zwykle angielski, nie jest macierzystym, mają ciężej, bo trzeba się szybko przystosować do myślenia i nauki w obcym języku – zauważa.
– Ponadto jeśli ktoś z góry zakłada, że będzie chciał pracować w Polsce, może nie chcieć się szkolić w innym systemie gospodarczym, z innymi realiami. Tu też leży sens zagranicznych studiów MBA. Przede wszystkim trzeba wiedzieć, po co chce się je ukończyć. Jeśli tylko dla tzw. papierka – wątpliwa przyjemność, chociaż na pewno powód do dumy. Gdy faktycznie celem jest poszerzenie umiejętności menedżerskich – warto robić to z głową.
– Zacząć od przemyślenia formuły, w jakiej chce się studiować – zaznacza Jakub Leszczyński.
– Sprawdzić, w czym specjalizuje się uczelnia i co podkreśla jako atut (na przykład Chicago stawia na finanse, Harvard na marketing). Nie podchodzić też zupełnie bezkrytycznie do tego, co napisali o swoich studiach. I pamiętać, że czesne jest kilkukrotnie wyższe od rodzimej oferty MBA, a jednocześnie różnice pomiędzy opłatami czołowych szkół są niewielkie. Jednak ukończenie studiów na uczelni z pierwszej „50”, tak w Europie, jak i za oceanem, cenione jest bardzo wysoko.
– W końcu tylko osobom bardzo ambitnym po kilku godzinach wykładów chce się iść do pubu dyskutować do godziny 23 o tym, co było na zajęciach – podsumowuje Bartłomiej Wasiewski.
– To studia dla tych, którzy lubią życie na wysokich obrotach.