59 Parków Narodowych w całych Stanach a nam po dwóch latach nareszcie udało się odwiedzić pierwszy z nich! Inne, niestety póki co przegrywały z innymi atrakcjami, ale tego, który mamy dosłownie na wyciagniecie ręki nie mogliśmy sobie odmówić! Park Narodowy Shenandoah jest drugim, obok Great Smoky Mountain Parkiem Narodowym poświęconym rozległym terenom Appallachów. Położony w dolinie rzeki Shenandoah otoczonej wzniesienamy pasma błękitnego Appallachów, pozwalala cieszyć się turystom pięknymi górskimi widokami.
Położony jest w sąsiadujacej z Karoliną Północną Virginii, a jego zwiedzenie połączyliśmy z naszą wycieczką do Waszyngtonu, który oddalony jest od Parku o zaledwie kilkadziesiąt mil. Sam park jest wąski, ale za to bardzo długi; rozciągnięty na kilkadziesiąt kilometrów, a przez jego środek ciągnie się tak samo długa droga o nazwie Skyland Drive. Ulica stanowi zarówno trasę widokową jak i drogę dojazdową do parkingów przy szlakach.
Park daje wiele możliwości dla zwiedzających. Wielu turystów przyjeżdza do parku tylko po to, by przejechać się malowiniczą, liczącą sobie 167 km Skyline Drive. Na całej długości znajduje się 75 punktów widokowych, a wymarzoną porą roku do tego typu wycieczek jest jesień. Wtedy otaczający drogę las i rozciągające się z punktów widokowych doliny urzekają niesamowitą kolorystyką.
Skyline Dr. źródło https://intelligenttravel.nationalgeographic.com
Natomiast, dla amatorów pieszych wędrówek i wspinaczki przygotowane zostały długie i wymagające kilkunastokilometrowe szlaki. Najbardziej popularna trasa na szczyt Old Rag to 15 kilometrowy, dość trudny szlak, który wymaga wspinaczki z użyciem rąk. Góra jest rownież popularnym miejscem wspinaczkowym, na jej terenie znajduje się ponad 100 dróg wspinaczkowych.
Na terenie parku znajdują się również dziesiątki krótszych i mniej wymagających szlaków, z których każdy można przejść w mniej niż godzinę. I na takie właśnie zwiedzanie zdecydowaliśmy się my, zmęczeni po dwudniowym marszu po Waszyngtonie.
Old Rag, źródło https://whatwedidlastweekend.org
Bearfence Mountain
Na pierwszy rzut poszedł Bearfence Mountain. To, że swoją nazwę wziął od występujących w tych okolicach niedźwiedzi czarnych wywnioskowaliśmy sami, gdy udało nam się jednego napotkać nieopodal wytyczonego szlaku – na nieszczęście (a może szczęście?) zauważyliśmy go z samochodu stojąc w korku, bo każdy przecież chciał na niedźwiedzia popatrzeć J
Na szlaku mijaliśmy sporo turystów, którzy nosili na sobie znamiona ciężkiej przeprawy – ubłocone ubrania i zdarte kolana. Zagłębiając się dalej w las wiedzieliśmy już, że czeka nas podobny los. Droga na szczyt – choć krótka – prowadziła po mniejszych lub większych, mniej lub bardziej stromych kamieniach i skałach, a sprawę utrudniało wszechobecne błoto powstałe po niedawnych deszczach. Porzuciliśmy więc nadzieję na wyjście z tej przeprawy bez szwanku, jednak widok na szczycie zrekompensował brudne ubrania. Cała wyprawa zajęła nam około godzinę i był to zdecydowania jeden z ciekawszych szlaków w Appallachach na jakim byliśmy.